[Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
- W porządku - odpowiedziała Mad spokojnie. Ona była w znacznie lepszym stanie niż Milly.
- Kiepsko... - powiedziała Milly.
- Źle się czuję. Mam skurcze w brzuchu i boli mnie w piersi - przyznała.
- Naomi... Ja jestem w ciąży... - wyznała dziewczyna - jeśli coś mu się stanie...
- Milly, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Dostaniesz leki rozkurczowe. Nie martw się. Ja to załatwię - powiedziała Maddie i spojrzała na Naomi.
- Ja to załatwię - powtórzyła patrząc na dziewczynę stanowczo. Była zdeterminowana, żeby pomóc siostrze i pacjentom. Na Davida nie mogła liczyć, z resztą i tak już za bardzo się wtrącał i zwyczajnie nie pozwoliłaby mu znów tego robić. Mad położyła rękę na ramieniu Naomi.
- Zajmij się nią proszę - wskazała na Milly.
Madison wstała ostrożnie i powoli podeszła do szklanych drzwi. Położyła rękę na szybie i uderzyła w nią słabo, żeby strażnik ją zauważył.
- Potrzebujemy leków - powiedziała najspokojniej jak się dało.
- Mamy pacjenta z cukrzycą, potrzebuje insuliny, dziecko z padaczką musi otrzymać odpowiednie leki. Jedna z kobiet jest w ciąży, musi dostać leki rozkurczowe. A pacjent z niewydolnością nerek musi mieć dializę. Proszę. Naprawdę potrzebujemy leków, inaczej część pacjentów umrze. Proszę.
- Kiepsko... - powiedziała Milly.
- Źle się czuję. Mam skurcze w brzuchu i boli mnie w piersi - przyznała.
- Naomi... Ja jestem w ciąży... - wyznała dziewczyna - jeśli coś mu się stanie...
- Milly, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. Dostaniesz leki rozkurczowe. Nie martw się. Ja to załatwię - powiedziała Maddie i spojrzała na Naomi.
- Ja to załatwię - powtórzyła patrząc na dziewczynę stanowczo. Była zdeterminowana, żeby pomóc siostrze i pacjentom. Na Davida nie mogła liczyć, z resztą i tak już za bardzo się wtrącał i zwyczajnie nie pozwoliłaby mu znów tego robić. Mad położyła rękę na ramieniu Naomi.
- Zajmij się nią proszę - wskazała na Milly.
Madison wstała ostrożnie i powoli podeszła do szklanych drzwi. Położyła rękę na szybie i uderzyła w nią słabo, żeby strażnik ją zauważył.
- Potrzebujemy leków - powiedziała najspokojniej jak się dało.
- Mamy pacjenta z cukrzycą, potrzebuje insuliny, dziecko z padaczką musi otrzymać odpowiednie leki. Jedna z kobiet jest w ciąży, musi dostać leki rozkurczowe. A pacjent z niewydolnością nerek musi mieć dializę. Proszę. Naprawdę potrzebujemy leków, inaczej część pacjentów umrze. Proszę.
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
- O nie...- Noami odezwała się przestraszona ale zaraz połozyla rękę na kolanie Milly - wszystko będzie ok. Chodź pooddychamy razem.
Usiadła za nią delikatnie ją obejmując, pogładziła jej plecy robiąc delikatny masaż.
- wdech... Wydech... Wdech... Wydech - starała się nadać dlońmi rytm oddechów - zamknij oczy Milly, pomysł o czymś miłym, o tym że niedługo wrócisz do domu.
Noami nie znała jej dobrze ale teraz chodziło o to by się zrelaksował chodź na chwilę.
- Jestem tu.. cały czas tu jestem - zapewniła ja. Oddychając z nią.
Strażnik podszedł do szyby by wysłuchać co ma do powiedzenia. Wydawało się że jest zły ale po prostu odszedł rozmawiając z niebieskim. Wrócił ten ubrany na niebiesko, otworzył drzwi i dał jej znać głową by wyszła. Kiedy wyszła podniósł broń kierując w jej stronę. Sposób w jaki trzymał broń, był charakterystyczny tak robili ludzie którzy wiedzieli z czym mają do czynienia.
- Cofnij się o dwa kroki i nic nie kombinuj.
Kiedy to zrobiła wyciągnął kartkę i flamaster i machnięciem dłoni posłał w jej stronę.
- Pisz co potrzebujesz, na dializę nie licz nie przywieziemy ci sprzetu , a potem połóż to na podłoge i wracaj.
Ustawił się tak by widział dokładnie co pisze, z policzkiem przyłożonym do broni i wymierzonym w jej stronę. Kiedy skończyla odprowadził ja na muszce do pomieszczenia.
Minęły kolejne długie minuty, większość ludzi przysnęła wykończona ta sytuacja.
Wreszcie uslyszeli kroki na korytarzu, po za strażnikami szły dwie osoby. Jeden był to ranny lekarz w chirurgicznym ubraniu podtrzymywany przez nikogo innego jak Leo w policyjnym mundurze. Od razu go rozpoznała, ciężar podtrzymywania drugiej osoby utrudnial mu tylko chodzenie ale miał też co innego, przewieszoną wojskowa torbę z czerwonym krzyżem. Napastnicy mieli chyba sporo polewy z tego że kazali kulawemu prowadzić rannego. I tak Mad wydawało się że dziwnie nieporadnie mu to idzie. Napastnicy otworzyli drzwi, co poderwało wszystkich. Ci którzy mogli przytulili się do ścian, mebli, ktoś wczołgał pod biurko. Widok Leo jedynie spotęgował ich przerażenie, wyglądał dość upiornie. Rany na twarzy jeszcze nie były leczone laserowo, więc wyrażnie przecinały jego twarz, robiąc w tych miejscach ubytki. Jego zacięta, skupiona, smutną miną twarzy tylko to potęgowala. Dzieci rozpłakały się kuląc do lekarki i pielęgniarki Molly. Sama pielęgniarka wydawała się podzielać ich strach.
- Wnieść go - rozkazał niebieski. Leo faktycznie pomogł mężczyznie wejść. Przy okazji widać było że obserwuje ludzi, na sekundę zatrzymał wzrok na Madi ale zaraz okręcił się w stronę napastników.
- Daj torbę - wydał rozkaz niebieski. Żolnierz przełożył ją nad głową i pocał mu.
- Zobaczymy czy jesteście słowni. Ty kulawy pod ściane, ręce na szybę i jeśli drgniesz to strzelcie mu w głowę.
Leo posłusznie wykonał rozkaz. Wpatrywał się w szybę mając nadzieję że wystarczy mu spokoju, liczył oddechy. Z całego zespołu on miał najbardziej silne nerwy, może po za Wolfem. Ale z bronią przy głowie, nawet najtrwadsi nie wytrzymują. Niebieski wybeneszył torbę i wysypał leki na ziemię.
- A jednak czasami psy nie kłamią. Przeszukajcie kulawego.
Tego się obawiał, że go dotkną, że zdradzi wszystko, a za sobą miał Madi. Widział ją i w każdej innej sytuacji podbiegł by do niej ale teraz było wszystko inaczej. Teraz musieli być opanowani i spokojni. Zaciśnął powieki, a dłonie zacisneły mu się w odruchu w pięści. Jeden z nich podszedł i poklepał go po piersi, bokach, nogach. A przynajmnien próbował, Leo na operowaniem nodze miał stelaż teoretycznie medyczny ale Madi go nie kojarzyła.
- Czysty - odsunął się kolega, a Leo poczuł że wytrzymał napięcie psychiczne lepiej niż myślał.
- Dobra słuchaj twoi to głupcy że wydali swojego, nie odwracaj się dopóki nie wyjdziemy - Leo w odpowiedzi kiwnął głową
- Tej! Asfalt masz swoje leki - rzucił tym razem do Madison - użyj ich mądrze drugiej dostawy nie będzie.
Napastnicy cofnęli się do wyjścia cały czas celując do Leo który nadal stał przy ścianie. I usłyszeli że rygluja drzwi, wyrażnie wszyscy odetchnęli.
Usiadła za nią delikatnie ją obejmując, pogładziła jej plecy robiąc delikatny masaż.
- wdech... Wydech... Wdech... Wydech - starała się nadać dlońmi rytm oddechów - zamknij oczy Milly, pomysł o czymś miłym, o tym że niedługo wrócisz do domu.
Noami nie znała jej dobrze ale teraz chodziło o to by się zrelaksował chodź na chwilę.
- Jestem tu.. cały czas tu jestem - zapewniła ja. Oddychając z nią.
Strażnik podszedł do szyby by wysłuchać co ma do powiedzenia. Wydawało się że jest zły ale po prostu odszedł rozmawiając z niebieskim. Wrócił ten ubrany na niebiesko, otworzył drzwi i dał jej znać głową by wyszła. Kiedy wyszła podniósł broń kierując w jej stronę. Sposób w jaki trzymał broń, był charakterystyczny tak robili ludzie którzy wiedzieli z czym mają do czynienia.
- Cofnij się o dwa kroki i nic nie kombinuj.
Kiedy to zrobiła wyciągnął kartkę i flamaster i machnięciem dłoni posłał w jej stronę.
- Pisz co potrzebujesz, na dializę nie licz nie przywieziemy ci sprzetu , a potem połóż to na podłoge i wracaj.
Ustawił się tak by widział dokładnie co pisze, z policzkiem przyłożonym do broni i wymierzonym w jej stronę. Kiedy skończyla odprowadził ja na muszce do pomieszczenia.
Minęły kolejne długie minuty, większość ludzi przysnęła wykończona ta sytuacja.
Wreszcie uslyszeli kroki na korytarzu, po za strażnikami szły dwie osoby. Jeden był to ranny lekarz w chirurgicznym ubraniu podtrzymywany przez nikogo innego jak Leo w policyjnym mundurze. Od razu go rozpoznała, ciężar podtrzymywania drugiej osoby utrudnial mu tylko chodzenie ale miał też co innego, przewieszoną wojskowa torbę z czerwonym krzyżem. Napastnicy mieli chyba sporo polewy z tego że kazali kulawemu prowadzić rannego. I tak Mad wydawało się że dziwnie nieporadnie mu to idzie. Napastnicy otworzyli drzwi, co poderwało wszystkich. Ci którzy mogli przytulili się do ścian, mebli, ktoś wczołgał pod biurko. Widok Leo jedynie spotęgował ich przerażenie, wyglądał dość upiornie. Rany na twarzy jeszcze nie były leczone laserowo, więc wyrażnie przecinały jego twarz, robiąc w tych miejscach ubytki. Jego zacięta, skupiona, smutną miną twarzy tylko to potęgowala. Dzieci rozpłakały się kuląc do lekarki i pielęgniarki Molly. Sama pielęgniarka wydawała się podzielać ich strach.
- Wnieść go - rozkazał niebieski. Leo faktycznie pomogł mężczyznie wejść. Przy okazji widać było że obserwuje ludzi, na sekundę zatrzymał wzrok na Madi ale zaraz okręcił się w stronę napastników.
- Daj torbę - wydał rozkaz niebieski. Żolnierz przełożył ją nad głową i pocał mu.
- Zobaczymy czy jesteście słowni. Ty kulawy pod ściane, ręce na szybę i jeśli drgniesz to strzelcie mu w głowę.
Leo posłusznie wykonał rozkaz. Wpatrywał się w szybę mając nadzieję że wystarczy mu spokoju, liczył oddechy. Z całego zespołu on miał najbardziej silne nerwy, może po za Wolfem. Ale z bronią przy głowie, nawet najtrwadsi nie wytrzymują. Niebieski wybeneszył torbę i wysypał leki na ziemię.
- A jednak czasami psy nie kłamią. Przeszukajcie kulawego.
Tego się obawiał, że go dotkną, że zdradzi wszystko, a za sobą miał Madi. Widział ją i w każdej innej sytuacji podbiegł by do niej ale teraz było wszystko inaczej. Teraz musieli być opanowani i spokojni. Zaciśnął powieki, a dłonie zacisneły mu się w odruchu w pięści. Jeden z nich podszedł i poklepał go po piersi, bokach, nogach. A przynajmnien próbował, Leo na operowaniem nodze miał stelaż teoretycznie medyczny ale Madi go nie kojarzyła.
- Czysty - odsunął się kolega, a Leo poczuł że wytrzymał napięcie psychiczne lepiej niż myślał.
- Dobra słuchaj twoi to głupcy że wydali swojego, nie odwracaj się dopóki nie wyjdziemy - Leo w odpowiedzi kiwnął głową
- Tej! Asfalt masz swoje leki - rzucił tym razem do Madison - użyj ich mądrze drugiej dostawy nie będzie.
Napastnicy cofnęli się do wyjścia cały czas celując do Leo który nadal stał przy ścianie. I usłyszeli że rygluja drzwi, wyrażnie wszyscy odetchnęli.
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
Kiedy zobaczyła Leo wybałuszyła oczy. Co on tu do jasnej cholery robił!? Powinien siedzieć w domu! Miała ochotę go zamordować. Po co się tu pakował, już wystarczyło, że była tu ona i Milly. Co on odwalał. Była wściekła. Obserwowała jak terroryści trzymają go na muszce. Teraz nie dość, że miała pod opieką siostrę to jeszcze musiała martwić się o narzeczonego. Obserwowała go dyskretnie. Nie mogła pokazać, że się znają.
Milly nadal źle się czuła, ale podobnie jak Maddie nie mogła uwierzyć, kiedy zobaczyła Leo. Miała w głowie to samo co ona: co on tu do diaska robił? Czemu był przebrany za policjanta? Kto go tu wpuścił? I tak nie mógł nic zrobić, ani pokonać napastników, ani im pomóc.
Mad wstała niespiesznie, żeby wziąć leki. Biorąc je znów spojrzała na Leo, ale szybko przeniosła wzrok na medykamenty. Pozbierała wszystko i ułożyła na szafce.
- Molly? Pomożesz? - zapytała łagodnie. Molly niepewnie wstała i podeszła do Mad. Lekarka rozdzieliła leki i zadania. Nie chciała prosić Naomi, lepiej żeby ktoś został z Milly. Maddie ewidentnie była tu przywódcą. To ona rządziła, ona rozdawała zadania i obowiązki. Panowała nad sytuacją na tyle, na ile się dało. Była zmęczona, nie fizycznie, psychicznie, ale zachowywała zimną krew. Podeszła do pacjenta, który miał się najgorzej i dała mu zastrzyk. Po kolei zajmowała się każdym, w kolejności od najgorszego do najlepszego stanu. Ukucnęła przy Milly i dała jej leki rozkurczowe. Tyle mogła zrobić. Pacjent z niewydolnością nerek wyglądał co raz gorzej. Zostawiła siostrę niedaleko Naomi i podeszła do Davida. Obejrzała jego ranę na czole. Potrzebował szwów.
- Jak się czujesz? - zapytała.
Milly nadal źle się czuła, ale podobnie jak Maddie nie mogła uwierzyć, kiedy zobaczyła Leo. Miała w głowie to samo co ona: co on tu do diaska robił? Czemu był przebrany za policjanta? Kto go tu wpuścił? I tak nie mógł nic zrobić, ani pokonać napastników, ani im pomóc.
Mad wstała niespiesznie, żeby wziąć leki. Biorąc je znów spojrzała na Leo, ale szybko przeniosła wzrok na medykamenty. Pozbierała wszystko i ułożyła na szafce.
- Molly? Pomożesz? - zapytała łagodnie. Molly niepewnie wstała i podeszła do Mad. Lekarka rozdzieliła leki i zadania. Nie chciała prosić Naomi, lepiej żeby ktoś został z Milly. Maddie ewidentnie była tu przywódcą. To ona rządziła, ona rozdawała zadania i obowiązki. Panowała nad sytuacją na tyle, na ile się dało. Była zmęczona, nie fizycznie, psychicznie, ale zachowywała zimną krew. Podeszła do pacjenta, który miał się najgorzej i dała mu zastrzyk. Po kolei zajmowała się każdym, w kolejności od najgorszego do najlepszego stanu. Ukucnęła przy Milly i dała jej leki rozkurczowe. Tyle mogła zrobić. Pacjent z niewydolnością nerek wyglądał co raz gorzej. Zostawiła siostrę niedaleko Naomi i podeszła do Davida. Obejrzała jego ranę na czole. Potrzebował szwów.
- Jak się czujesz? - zapytała.
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
Leo odszedł na bok, wybierając tak miejsce żeby był zasłoniety nieco od strony napastników. strażnicy jeszcze chwilę przyglądali się co się dzieje ale w końcu olali wszystkich Niebieski zapalił papierosa i oparł się o scianę, dwóch innych chodzilo to w ta to w tamtalą. Leo zdjął kurtkę policyjną i przykrył nią jednego z pacjentów. Chyba chciałbyś miły, ale to spowodowało że ten tylko się odsunął. Leo wyglądał nachwile na zakłopotanego ta sytuacja i jakby faktycznie ta sytuacja go przerosła. Odsunął się i skulił, wydłużając dystans od reszty. Niebieskiego znudziło wtapiania się w nich więc sam także ruszył.
Pacjenci starali się być cicho, przyjmowali jej pomóc z uśmiechem, dzieci tuliły się cicho. Zdecydowanie to że tu rządziła wszyscy uznali za dobre.
- Jeśli policja wydała człowieka, to jest koniec - szepnęła Molly kiedy ją mijała, prawie płakala. Ale nie zatrzymała jej.
David uniósł głowę spoglądajac na nią. Uśmiechnął się chodź nie było w tym śmiechu.
- Bardzo dobrze, chciałem zapisać się w historii szpitala... Oj zapisze - westchnał. Dostał solidnie bo napastnicy się z nim nie patyczkowali.
- Byle do wesela się zagoiło - zamruczał. Z nerwów uśmiechał się i żartował.
- Ej, Twój facet chyba nie jest policjantem... Co jest grane?- zapytał mając na myśli Leo, ale nie wskazał go głową. Lekko ją przekrecił by przyjrzeć się podstawionemu policjantowi.
Madi zobaczyła jak Leo powoli i dyskretnie wyciąga długopis spod usztywnienia na nodze. Widywała już ten długopis, ot zwykły niepozorny srebrny długopis. Rozkręcił go uważnie obserwując strażników. Szło mu to zaskakująco szybko, i sprawnie. wyciągnął coś z niego i wsadził do ucha. Cokolwiek to było musiało być bardzo małe, nie było nic widać. Długopis został znów skręcony i schowany ty razem do cholewki wysokiego buta . Obserwował uważnie teraz kroki strażników, ich trasę i wiedziała jak porusza minimalnie ustami. Zastygał wpatrując się w podłogę kiedy na niego patrzyli. W pewnym momencie zlustrował salę, jego wzrok szybko przesuwał się po osobach chorych, dzieciach, być może liczył ich ilość? Kiedy spojrzał na Medi, minimalnie się uśmiechnął i wykonał z pozoru nie ważny ruch. Podrapał się po ramieniu dokładnie w miejscu gdzie miał tatuaż watahy.
Pacjenci starali się być cicho, przyjmowali jej pomóc z uśmiechem, dzieci tuliły się cicho. Zdecydowanie to że tu rządziła wszyscy uznali za dobre.
- Jeśli policja wydała człowieka, to jest koniec - szepnęła Molly kiedy ją mijała, prawie płakala. Ale nie zatrzymała jej.
David uniósł głowę spoglądajac na nią. Uśmiechnął się chodź nie było w tym śmiechu.
- Bardzo dobrze, chciałem zapisać się w historii szpitala... Oj zapisze - westchnał. Dostał solidnie bo napastnicy się z nim nie patyczkowali.
- Byle do wesela się zagoiło - zamruczał. Z nerwów uśmiechał się i żartował.
- Ej, Twój facet chyba nie jest policjantem... Co jest grane?- zapytał mając na myśli Leo, ale nie wskazał go głową. Lekko ją przekrecił by przyjrzeć się podstawionemu policjantowi.
Madi zobaczyła jak Leo powoli i dyskretnie wyciąga długopis spod usztywnienia na nodze. Widywała już ten długopis, ot zwykły niepozorny srebrny długopis. Rozkręcił go uważnie obserwując strażników. Szło mu to zaskakująco szybko, i sprawnie. wyciągnął coś z niego i wsadził do ucha. Cokolwiek to było musiało być bardzo małe, nie było nic widać. Długopis został znów skręcony i schowany ty razem do cholewki wysokiego buta . Obserwował uważnie teraz kroki strażników, ich trasę i wiedziała jak porusza minimalnie ustami. Zastygał wpatrując się w podłogę kiedy na niego patrzyli. W pewnym momencie zlustrował salę, jego wzrok szybko przesuwał się po osobach chorych, dzieciach, być może liczył ich ilość? Kiedy spojrzał na Medi, minimalnie się uśmiechnął i wykonał z pozoru nie ważny ruch. Podrapał się po ramieniu dokładnie w miejscu gdzie miał tatuaż watahy.
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
- Spokojnie Molly. Nic nam nie będzie. Policja wie co robi - nie zamierzała jej nic mówić, ani nic tłumaczyć. Im mniej osób wiedziało o Leo tym lepiej. Najlepiej, żeby nikt się nie dowiedział.
- David... - warknęła na niego cicho.
- To nie jest śmieszne. Potrzebujesz szwów.
- Nie. Nie jest - szepnęła.
- Nie pytaj mnie co tu robi, bo nie wiem. Nie wiem co kombinuje.
Od czasu do czasu spoglądała na Leo dyskretnie. Przyglądając się co robi. Głowę miała obróconą w stronę Davida, ale jej wzrok kierował się w różne miejsca sali. Co on do jasnej cholery kombinował. Jeszcze raz przyjrzała się ranie Davida, tylko dlatego, żeby dalej udawać, że sprawdza jego stan. Nie mogła za długo siedzieć przy jednej osobie, to byłoby podejrzane. Wstała więc i podeszła do Leo, kucnęła w niewielkiej odległości, żeby wyglądało to tak jak z Davidem. Wyjęła z kieszeni medycznej koszuli latarkę, żeby poświecić mu w oczy, to było wiarygodne działanie.
- Ochujałeś? - zapytała jakby pytała o to, czy ma się dobrze. Maddie nie klęła. Nigdy. Milly owszem, ale Maddie nie.
- Co wy tu do cholery robicie? - wiedziała, że ma ze sobą watahę, wyraźnie dał jej to do zrozumienia.
- Nie powinno cię tu być. Ani Maxa, ani Wolfa. Bo jestem pewna, że są. Nie wystarczyło, że jestem tu ja, Naomi i Milly w ciąży? - mówiąc to udawała, że sprawdza mu tętno.
- David... - warknęła na niego cicho.
- To nie jest śmieszne. Potrzebujesz szwów.
- Nie. Nie jest - szepnęła.
- Nie pytaj mnie co tu robi, bo nie wiem. Nie wiem co kombinuje.
Od czasu do czasu spoglądała na Leo dyskretnie. Przyglądając się co robi. Głowę miała obróconą w stronę Davida, ale jej wzrok kierował się w różne miejsca sali. Co on do jasnej cholery kombinował. Jeszcze raz przyjrzała się ranie Davida, tylko dlatego, żeby dalej udawać, że sprawdza jego stan. Nie mogła za długo siedzieć przy jednej osobie, to byłoby podejrzane. Wstała więc i podeszła do Leo, kucnęła w niewielkiej odległości, żeby wyglądało to tak jak z Davidem. Wyjęła z kieszeni medycznej koszuli latarkę, żeby poświecić mu w oczy, to było wiarygodne działanie.
- Ochujałeś? - zapytała jakby pytała o to, czy ma się dobrze. Maddie nie klęła. Nigdy. Milly owszem, ale Maddie nie.
- Co wy tu do cholery robicie? - wiedziała, że ma ze sobą watahę, wyraźnie dał jej to do zrozumienia.
- Nie powinno cię tu być. Ani Maxa, ani Wolfa. Bo jestem pewna, że są. Nie wystarczyło, że jestem tu ja, Naomi i Milly w ciąży? - mówiąc to udawała, że sprawdza mu tętno.
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
- Właśnie dlatego my tu jesteśmy - spojrzał na nią szczerze - rodzina .
Rodzina była dla każdego z nich, najważniesza. To było oczywiste że będą robić wszystko byle ich uratować.
- Robimy to co powinna zrobić policja - starał się mówić tak jakby odpowiadał na jej pytania. Dlatego wskazal na nogę, wyraźnie miał ją chora więc to że go bobolewala wydawało się sensowne.
- Ale spierdoliła po całości. Ja i tak bym zwalniał watahę, nie miało sensu żebym z nimi szedł. Zaburzałbym wszystko - Leo miał świadomość , że z tą noga był naprawdę złym snajperem.
- Musielismy was stąd wyciągnąć. Max już prawie pobił S.W.A.T-owca. dostał świta totalnego. Kiedy się ściemni, pogadamy. Będę też coś wiedzial więcej.
Kiedy siegnęła do jego nogi, udał że odczepią wiązania żeby mogła obejrzeć kończynę. Ona była pochylona akurat zasłaniając jego dłoń. Wrzucił jej coś do nałej kieszonki.
- Kocham cię Mad, poradzimy sobie. Naciśnij załóż to do ucha, być może będę potrzebował twojej pomocy.
Leo widział że z wszystkich osób, tylko Madi ogarnia sytuację. Znał ja i wiedział że jak przyjdzie co do czego i rozpocznie się walka, to Madison da sobie radę. Dlatego zdecydował się na coś do nie planowali dołaczenie jej do sieci. Teraz miała na podsłuchu resztę watahy.
- Kiedy mówisz, naciskasz, kiedy puszczasz słyszysz innych.
- Obejrzyj chirurga - dodał zaraz za długo już tu była. Chirurg siedział po przeciwnej stronie i wyglądał żle. Był starszym mężczyzna, kojarzyła go tylko z widzenia. Miał solidna ranę, ale obwiązał ją najlepiej jak umiał.
Rodzina była dla każdego z nich, najważniesza. To było oczywiste że będą robić wszystko byle ich uratować.
- Robimy to co powinna zrobić policja - starał się mówić tak jakby odpowiadał na jej pytania. Dlatego wskazal na nogę, wyraźnie miał ją chora więc to że go bobolewala wydawało się sensowne.
- Ale spierdoliła po całości. Ja i tak bym zwalniał watahę, nie miało sensu żebym z nimi szedł. Zaburzałbym wszystko - Leo miał świadomość , że z tą noga był naprawdę złym snajperem.
- Musielismy was stąd wyciągnąć. Max już prawie pobił S.W.A.T-owca. dostał świta totalnego. Kiedy się ściemni, pogadamy. Będę też coś wiedzial więcej.
Kiedy siegnęła do jego nogi, udał że odczepią wiązania żeby mogła obejrzeć kończynę. Ona była pochylona akurat zasłaniając jego dłoń. Wrzucił jej coś do nałej kieszonki.
- Kocham cię Mad, poradzimy sobie. Naciśnij załóż to do ucha, być może będę potrzebował twojej pomocy.
Leo widział że z wszystkich osób, tylko Madi ogarnia sytuację. Znał ja i wiedział że jak przyjdzie co do czego i rozpocznie się walka, to Madison da sobie radę. Dlatego zdecydował się na coś do nie planowali dołaczenie jej do sieci. Teraz miała na podsłuchu resztę watahy.
- Kiedy mówisz, naciskasz, kiedy puszczasz słyszysz innych.
- Obejrzyj chirurga - dodał zaraz za długo już tu była. Chirurg siedział po przeciwnej stronie i wyglądał żle. Był starszym mężczyzna, kojarzyła go tylko z widzenia. Miał solidna ranę, ale obwiązał ją najlepiej jak umiał.
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
- Nie podoba mi się to - powiedziała nie patrząc na niego. Kiedy powiedział, że ją kocha uniosła wzrok.
- Obyś jutro też mógł to powiedzieć - to była jej wersja "ja ciebie też". Po prostu była zła, że się wtrącali. Chodziło właśnie o rodzinę, o to żeby się nie narażała. Wierzyła w policję, choć była, jaka była. Zwyczajnie uważała, że nie powinno tu być Leo, który za wszelką cenę będzie chciał ją ratować, nawet za cenę życia. Maxa, który zasłoni Milly własnym ciałem i Wolfa, który nie pozwoli zrobić krzywdy Naomi. Oni wszyscy mogli zginąć.
- Jeśli zaczną strzelać masz chronić Milly, rozumiesz? Milly, nie mnie - powiedziała i wstała. Odwróciła się i ruszyła w stronę chirurga.
- Cześć John - przywitała się i przykucnęła przy mężczyźnie.
- Cześć - odezwał się słabym głosem.
- Jak się czujesz?
- W miarę. Daję radę, ale rana mocno krwawi.
- Okej. Obejrzę - powiedziała, ale wstała. Podeszła do półek gdzie stały zabawki. W kubeczkach stały kredki, ołówki i małe nożyczki z zaokrąglonymi czubkami, typowe, bezpieczne nożyczki dla dzieci. Mad wyjęła je z kubka i wróciła do Johna. Odwinęła ranę, żeby nie marnować tego czym była owinięta, a była to koszula jakiej używali pacjenci. Rozcięła spodnie mężczyzny i spojrzała na ranę. Mocno krwawiła. Przyłożyła do niej koszulę.
- Milly - spojrzała na siostrę.
- Chodź tutaj - potrzebowała pomocy, a Milly zajęcia. Milly przeniosła wzrok na Mad i wstała powoli.
- Uciskaj, wiesz co robić. Zaraz wracam.
Maddie podeszła do Davida i poprosiła żeby oddał jej pasek od spodni, ten posłusznie to zrobił. Kobieta zrobiła z niego opaskę uciskową nad raną. Zaczęła kręcić się po sali i szukać czegoś czym mogłaby zszyć ranę. W jednej z szuflad znalazła przybory do szycia. Nici były grube, tak jak igły, ale lepsze było to niż nic. To były tylko dziecięce przybory. Uklęknęła przy nodze Johna. Nie miała nawet niczego by odkazić igłę. Przestawiła Milly tak, żeby trochę ją zasłaniała. Wtedy miała okazję założyć nasłuch.
- Dasz radę? - spytała patrząc na chirurga.
- Nie mam wyjścia.
Zero znieczulenia, brudne dziecięce przybory. Jak na wojnie. Madison zabrała się za szycie rany lekarza. Nie miała nawet dobrego oświetlenia, ale musiała dać radę.
- Mad? - odezwała się Milly.
- Tak? - odparła spokojnie nadal szyjąc pacjenta.
- Co tu robi policjant? - próbowała nie mówić wprost.
- Chcą nam pomóc - celowo użyła liczby mnogiej - policja da sobie radę, jak zawsze. To odważni i silni ludzie. Zawsze dają sobie radę.
Milly nic nie odpowiedziała, aż za dobrze wiedziała co Mad chce jej przekazać.
- Podrzyj koszulę na paski i zrób bandaż - rzekła poważnie. Dziewczyna zajęła się tym o co prosiła siostra. W tym czasie Mad skończyła szycie i opatrzyła ranę Johna. Mogła też zdjąć opaskę uciskową.
- Nick źle wygląda - odezwała się Milly. - Potrzebuje dializy.
- Wiem.
- Trzeba coś z tym zrobić.
- Nie wydadzą nam sprzętu.
- To niech go stąd zabiorą.
- Milly... - spojrzała na nią poważnie - nawet o tym nie myśl - Mad wyglądała naprawdę groźnie.
- Ktoś musi.
- Milly, nie waż się - warknęła. Ale Milly jej nie posłuchała i wstała. Mad chciała chwycić ją za przedramię, ale dziewczyna była szybsza. Milly podeszła do szklanej ściany czekając aż strażnik zwróci na nią uwagę.
- Czego? - warknął strażnik.
- Jeden z pacjentów potrzebuje pomocy. Musi stąd wyjść, trzeba zabrać go na oddział. Potrzebuje dializy, inaczej umrze. To tylko jedna osoba, jeden pacjent.
- Nie jesteś lekarzem.
- Jestem, dlatego proszę o pomoc. Jedna osoba mniej nie zrobi wam różnicy. Proszę. Tylko ten jeden pacjent.
- Obyś jutro też mógł to powiedzieć - to była jej wersja "ja ciebie też". Po prostu była zła, że się wtrącali. Chodziło właśnie o rodzinę, o to żeby się nie narażała. Wierzyła w policję, choć była, jaka była. Zwyczajnie uważała, że nie powinno tu być Leo, który za wszelką cenę będzie chciał ją ratować, nawet za cenę życia. Maxa, który zasłoni Milly własnym ciałem i Wolfa, który nie pozwoli zrobić krzywdy Naomi. Oni wszyscy mogli zginąć.
- Jeśli zaczną strzelać masz chronić Milly, rozumiesz? Milly, nie mnie - powiedziała i wstała. Odwróciła się i ruszyła w stronę chirurga.
- Cześć John - przywitała się i przykucnęła przy mężczyźnie.
- Cześć - odezwał się słabym głosem.
- Jak się czujesz?
- W miarę. Daję radę, ale rana mocno krwawi.
- Okej. Obejrzę - powiedziała, ale wstała. Podeszła do półek gdzie stały zabawki. W kubeczkach stały kredki, ołówki i małe nożyczki z zaokrąglonymi czubkami, typowe, bezpieczne nożyczki dla dzieci. Mad wyjęła je z kubka i wróciła do Johna. Odwinęła ranę, żeby nie marnować tego czym była owinięta, a była to koszula jakiej używali pacjenci. Rozcięła spodnie mężczyzny i spojrzała na ranę. Mocno krwawiła. Przyłożyła do niej koszulę.
- Milly - spojrzała na siostrę.
- Chodź tutaj - potrzebowała pomocy, a Milly zajęcia. Milly przeniosła wzrok na Mad i wstała powoli.
- Uciskaj, wiesz co robić. Zaraz wracam.
Maddie podeszła do Davida i poprosiła żeby oddał jej pasek od spodni, ten posłusznie to zrobił. Kobieta zrobiła z niego opaskę uciskową nad raną. Zaczęła kręcić się po sali i szukać czegoś czym mogłaby zszyć ranę. W jednej z szuflad znalazła przybory do szycia. Nici były grube, tak jak igły, ale lepsze było to niż nic. To były tylko dziecięce przybory. Uklęknęła przy nodze Johna. Nie miała nawet niczego by odkazić igłę. Przestawiła Milly tak, żeby trochę ją zasłaniała. Wtedy miała okazję założyć nasłuch.
- Dasz radę? - spytała patrząc na chirurga.
- Nie mam wyjścia.
Zero znieczulenia, brudne dziecięce przybory. Jak na wojnie. Madison zabrała się za szycie rany lekarza. Nie miała nawet dobrego oświetlenia, ale musiała dać radę.
- Mad? - odezwała się Milly.
- Tak? - odparła spokojnie nadal szyjąc pacjenta.
- Co tu robi policjant? - próbowała nie mówić wprost.
- Chcą nam pomóc - celowo użyła liczby mnogiej - policja da sobie radę, jak zawsze. To odważni i silni ludzie. Zawsze dają sobie radę.
Milly nic nie odpowiedziała, aż za dobrze wiedziała co Mad chce jej przekazać.
- Podrzyj koszulę na paski i zrób bandaż - rzekła poważnie. Dziewczyna zajęła się tym o co prosiła siostra. W tym czasie Mad skończyła szycie i opatrzyła ranę Johna. Mogła też zdjąć opaskę uciskową.
- Nick źle wygląda - odezwała się Milly. - Potrzebuje dializy.
- Wiem.
- Trzeba coś z tym zrobić.
- Nie wydadzą nam sprzętu.
- To niech go stąd zabiorą.
- Milly... - spojrzała na nią poważnie - nawet o tym nie myśl - Mad wyglądała naprawdę groźnie.
- Ktoś musi.
- Milly, nie waż się - warknęła. Ale Milly jej nie posłuchała i wstała. Mad chciała chwycić ją za przedramię, ale dziewczyna była szybsza. Milly podeszła do szklanej ściany czekając aż strażnik zwróci na nią uwagę.
- Czego? - warknął strażnik.
- Jeden z pacjentów potrzebuje pomocy. Musi stąd wyjść, trzeba zabrać go na oddział. Potrzebuje dializy, inaczej umrze. To tylko jedna osoba, jeden pacjent.
- Nie jesteś lekarzem.
- Jestem, dlatego proszę o pomoc. Jedna osoba mniej nie zrobi wam różnicy. Proszę. Tylko ten jeden pacjent.
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
Stażnicy zbliżyli się do drzwi, w tych jak się zdawało ich dowódca w niebieskim.
Leo zerwał się na równe nogi, zaczynało być nieprzyjemnie. Chciał ostrzec jakoś Milly żeby nie robiła głupst, jako przyszła matka tym bardziej powinna unikać problemów. Ale zrobiła dokładnie to co, zrobiłby Max.
- szlak- mruknął pod nosem Leo.
Drzwi otworzyły się i niebieski podszedł do niej zatrzymując się kawalek od niej.
- Daj palec, a zabiorą ci dłoń. Rozwiąże twój dylemat.
Jeden z jego ludzi stanął nad Nickiem i poprostu do niego strzelił. Na dźwięk wystrzału wszyscy cofnęli się, dzieci zaczęły płakać i krzyczeć. Noami zasłoniła sobie usta, krzycząc. Do Davida przytuliła się Molly.
- Nie potrzebujecie już maszyn... - spokojnie powiedział niebieski po czym równie szybko chwycił Milly za włosy. Zderzył ją ze ściana aż została na niej krwawa plama i kopniakiem posłal na podłogę. Leo już wiedział że plan jeśli jakiś istniał, przestał mieć znaczenie. Ale nie mógłby więcej spojrzeć w twarz Maxsa. Dlatego kiedy niebieski odwrócił się podchodząc do Milly by znów na uderzyć. Leo ruszył w jego stronę, w biegu wyciagnął długopis cholerwy buta, przekręcił na ostrze i wbił tak głeboko jak umiał w gardło przeciwnika. Rzucił się na kolejnego napastnika. Ten był szybszy więc wywiązala się walka. Niebieski bulgotal i pluł krwią, wijąc się na podłodze. Dzieciaki w panice uciekły w kąt między ławki. David patrzył przerażony, nie był żołnierzem, totalnie nie wiedział co robić. Zabawa w rycerza była tylko zabawą w rycerza.. Leo w końcu udało się zwyciężyć siłowo nad przeciwnikiem wsadzając mu palce do oczu. Tu wszystkie chwyty były dopuszczalne. Chwycił go w rzelaznym uścisku i próbował udusić.
- Madi broń! Wyprowadź ludzi.. zapytaj niech ci poszukają bezpieczne miejsce - krzyknął do kobiety, mocując się z przeciwnikiem, jednak uduszenie kogokolwiek trwało sporo czasu, nie jak w filmach chwilę W tym czasie Noami podniosła broń i wystrzeliła w stronę nadchodzącego strażnika. Ojciec uczył ja strzelać, chodziła z nim na strzelnicę. I teraz w obliczu zagrożenia zrobiła to co mógła. Jednak kiedy strzał trafił przeciwnika, spanikowała upuszczając karabin. Sytuacja wyrwała się mocno spod kontroli. Za to Leo nie miał nic innego nic gole ręce. Rozejrzał się do okoła w poszukiwaniu czegoś co mogło być bronią. W tym czasie napastnik wił się, walcząc o oddech.
Leo zerwał się na równe nogi, zaczynało być nieprzyjemnie. Chciał ostrzec jakoś Milly żeby nie robiła głupst, jako przyszła matka tym bardziej powinna unikać problemów. Ale zrobiła dokładnie to co, zrobiłby Max.
- szlak- mruknął pod nosem Leo.
Drzwi otworzyły się i niebieski podszedł do niej zatrzymując się kawalek od niej.
- Daj palec, a zabiorą ci dłoń. Rozwiąże twój dylemat.
Jeden z jego ludzi stanął nad Nickiem i poprostu do niego strzelił. Na dźwięk wystrzału wszyscy cofnęli się, dzieci zaczęły płakać i krzyczeć. Noami zasłoniła sobie usta, krzycząc. Do Davida przytuliła się Molly.
- Nie potrzebujecie już maszyn... - spokojnie powiedział niebieski po czym równie szybko chwycił Milly za włosy. Zderzył ją ze ściana aż została na niej krwawa plama i kopniakiem posłal na podłogę. Leo już wiedział że plan jeśli jakiś istniał, przestał mieć znaczenie. Ale nie mógłby więcej spojrzeć w twarz Maxsa. Dlatego kiedy niebieski odwrócił się podchodząc do Milly by znów na uderzyć. Leo ruszył w jego stronę, w biegu wyciagnął długopis cholerwy buta, przekręcił na ostrze i wbił tak głeboko jak umiał w gardło przeciwnika. Rzucił się na kolejnego napastnika. Ten był szybszy więc wywiązala się walka. Niebieski bulgotal i pluł krwią, wijąc się na podłodze. Dzieciaki w panice uciekły w kąt między ławki. David patrzył przerażony, nie był żołnierzem, totalnie nie wiedział co robić. Zabawa w rycerza była tylko zabawą w rycerza.. Leo w końcu udało się zwyciężyć siłowo nad przeciwnikiem wsadzając mu palce do oczu. Tu wszystkie chwyty były dopuszczalne. Chwycił go w rzelaznym uścisku i próbował udusić.
- Madi broń! Wyprowadź ludzi.. zapytaj niech ci poszukają bezpieczne miejsce - krzyknął do kobiety, mocując się z przeciwnikiem, jednak uduszenie kogokolwiek trwało sporo czasu, nie jak w filmach chwilę W tym czasie Noami podniosła broń i wystrzeliła w stronę nadchodzącego strażnika. Ojciec uczył ja strzelać, chodziła z nim na strzelnicę. I teraz w obliczu zagrożenia zrobiła to co mógła. Jednak kiedy strzał trafił przeciwnika, spanikowała upuszczając karabin. Sytuacja wyrwała się mocno spod kontroli. Za to Leo nie miał nic innego nic gole ręce. Rozejrzał się do okoła w poszukiwaniu czegoś co mogło być bronią. W tym czasie napastnik wił się, walcząc o oddech.
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
Milly krzyknęła i wtedy uderzyła o ścianę. Ból był ogromny, nieznośny, porażający. Od razu zemdlała, ale i tak została jeszcze poturbowana. Krew zalała jej oczy i twarz. Wyglądało to tak jakby zmasakrowano jej całą twarz. Trudno było w tej sytuacji to ocenić. Leżąc na podłodze wyglądała jak martwa.
- Milly! - Maddie wrzasnęła i rzuciła się do siostry. Zobaczyła jak Leo rzuca się na napastnika. Krzyczał do niej. Nim zdążyła zareagować Naomi chwyciła za broń, padł strzał, kolejny z napastników padł martwy, zabity przez dziewczynę. Dzieci płakały, pacjenci chwytali się za uszy. Nick nie żył. Pod jego ciałem rozlała się krew. Leo szarpał się z drugim mężczyzną. Mad chwyciła za ołówek stojący na półce. Podbiegła i wbiła go napastnikowi prosto w tchawicę. Potem rzuciła się żeby złapać broń. Naomi stała zupełnie osłupiała.
- Naomi! - Mad krzyknęła na dziewczynę, ale ta nie zareagowała. Powtórzyła, ale ta nadal nie ocknęła się z szoku. Mad zamachnęła się i uderzyła ją w twarz.
- Naomi! Ogarnij się! Zabieraj dzieciaki! - kobieta jakby wyszła z szoku i pobiegła do dzieci. Maddie ułożyła karabin w prawidłowej pozycji. Umiała strzelać. Każdy medyk na wojnie miał przeszkolenie.
- David! Weź Milly! - rozkazała i ruszyła do wyjścia z bronią przed sobą. Nie przejmowała się Leo. Napastnik nie żył. Wiedziała, że narzeczony sobie poradzi.
- Już! Wychodzimy! Już, już już!
Wyszła za drzwi rozglądając się i celując w różne strony. Zza rogu wypadł jeden z terrorystów. Mad nie wahała się ani sekundy i strzeliła do niego trafiając w głowę. Jedynym miejscem gdzie mogli się schować była szatnia i łazienka należąca do lekarzy. Ją dało się zamknąć od środka. Nie mogła ich wyprowadzić z budynku, drzwi były za daleko. A ona miała tabun ludzi za sobą. Ruszyła więc pewnym krokiem korytarzem. Za nią znajdowali się pacjenci i dzieci. David niósł na rękach Milly, Molly podtrzymywała kulejącego Johna. Naomi zajęła się dziećmi. Ten ciągnący się "orszak" był irytujący.
- Idziemy, idziemy! - warknęła. Nie mogła się cackać. Właśnie prowadziła wielką grupę ludzi przez opanowany przez terrorystów szpital. Szatnia znajdowała się na końcu korytarza, ale ten tuż przy niej znowu skręcał. Najgorsza była myśl, że z tyłu nie ma nikogo z bronią. Chyba. Mogła mieć tylko nadzieję, że Leo dopadł karabin drugiego napastnika i zabezpieczał tyły. Nagle usłyszała kroki dochodzące z bocznego korytarza. Wyskoczyła i strzeliła natychmiast, ale nie trafiła. Za to mężczyzna już tak. Kula trafiła ją prosto w ramię. Na szczęście ona też zdążyła nacisnąć spust. Trafił terrorystę w klatkę piersiową.
- Kurwa! - zaklęła łapiąc się za ramię. Ból był potworny, mimo to nadal kurczowo trzymała broń ranną ręką. Kopnęła drzwi szatni.
- Właźcie! Wszyscy! Już!
Zakładnicy zaczęli tłoczyć się w drzwiach.
- Po kolei - mruknęła. Ból był przeszywający, ale adrenalina sprawiała, że Mad nadal się trzymała. Ludzie stłoczyli się w szatni, na szczęście była dość duża. Usiedli na ławkach przy metalowych szafkach. David usiadł na podłodze z Milly na rękach. Ostatni faktycznie szedł Leo. Maddie spojrzała na niego ostro. Nigdy nikogo nie zabiła, nigdy nie była ranna od postrzału. Była nabuzowana, nie załamana. Załamie się później, jeśli będzie ku temu okazja. Gdyby nie determinacja i złość którą czuła pewnie już by zemdlała. Jako przedostatnia weszła do środka. Jeszcze raz spojrzała na Leo.
- Właź do środka - to nie była Maddie którą znał, nie była łagodna, spokojna i cierpliwa. Bo nie siedziała w bazie wojskowej tylko była na froncie. Nie mogła być delikatna jak na co dzień. Była wkurwiona. Zabili pacjenta, poranili Davida, jej siostra byłą w ciężkim stanie, kto wie ile jeszcze osób ucierpiało. Ile osób było rannych. Po prostu nie potrafiła być teraz sobą. Kiedy Leo wszedł do środka zamknęła za nim drzwi na klucz. Ruszyła do szafek ustawionych z boku. W jednej z nich była apteczka. Rzuciła ją zdrową ręką na blat. Otwarła pomagając sobie zębami. Wydawało jej się, że stoi obok niej Leo i coś mówi, ale na chwilę zupełnie się odcięła. Wyciągnęła z apteczki bandaż elastyczny i zaczęła owijać sobie ranę ściskając ją i znów pomagając sobie zębami.
- Milly! - Maddie wrzasnęła i rzuciła się do siostry. Zobaczyła jak Leo rzuca się na napastnika. Krzyczał do niej. Nim zdążyła zareagować Naomi chwyciła za broń, padł strzał, kolejny z napastników padł martwy, zabity przez dziewczynę. Dzieci płakały, pacjenci chwytali się za uszy. Nick nie żył. Pod jego ciałem rozlała się krew. Leo szarpał się z drugim mężczyzną. Mad chwyciła za ołówek stojący na półce. Podbiegła i wbiła go napastnikowi prosto w tchawicę. Potem rzuciła się żeby złapać broń. Naomi stała zupełnie osłupiała.
- Naomi! - Mad krzyknęła na dziewczynę, ale ta nie zareagowała. Powtórzyła, ale ta nadal nie ocknęła się z szoku. Mad zamachnęła się i uderzyła ją w twarz.
- Naomi! Ogarnij się! Zabieraj dzieciaki! - kobieta jakby wyszła z szoku i pobiegła do dzieci. Maddie ułożyła karabin w prawidłowej pozycji. Umiała strzelać. Każdy medyk na wojnie miał przeszkolenie.
- David! Weź Milly! - rozkazała i ruszyła do wyjścia z bronią przed sobą. Nie przejmowała się Leo. Napastnik nie żył. Wiedziała, że narzeczony sobie poradzi.
- Już! Wychodzimy! Już, już już!
Wyszła za drzwi rozglądając się i celując w różne strony. Zza rogu wypadł jeden z terrorystów. Mad nie wahała się ani sekundy i strzeliła do niego trafiając w głowę. Jedynym miejscem gdzie mogli się schować była szatnia i łazienka należąca do lekarzy. Ją dało się zamknąć od środka. Nie mogła ich wyprowadzić z budynku, drzwi były za daleko. A ona miała tabun ludzi za sobą. Ruszyła więc pewnym krokiem korytarzem. Za nią znajdowali się pacjenci i dzieci. David niósł na rękach Milly, Molly podtrzymywała kulejącego Johna. Naomi zajęła się dziećmi. Ten ciągnący się "orszak" był irytujący.
- Idziemy, idziemy! - warknęła. Nie mogła się cackać. Właśnie prowadziła wielką grupę ludzi przez opanowany przez terrorystów szpital. Szatnia znajdowała się na końcu korytarza, ale ten tuż przy niej znowu skręcał. Najgorsza była myśl, że z tyłu nie ma nikogo z bronią. Chyba. Mogła mieć tylko nadzieję, że Leo dopadł karabin drugiego napastnika i zabezpieczał tyły. Nagle usłyszała kroki dochodzące z bocznego korytarza. Wyskoczyła i strzeliła natychmiast, ale nie trafiła. Za to mężczyzna już tak. Kula trafiła ją prosto w ramię. Na szczęście ona też zdążyła nacisnąć spust. Trafił terrorystę w klatkę piersiową.
- Kurwa! - zaklęła łapiąc się za ramię. Ból był potworny, mimo to nadal kurczowo trzymała broń ranną ręką. Kopnęła drzwi szatni.
- Właźcie! Wszyscy! Już!
Zakładnicy zaczęli tłoczyć się w drzwiach.
- Po kolei - mruknęła. Ból był przeszywający, ale adrenalina sprawiała, że Mad nadal się trzymała. Ludzie stłoczyli się w szatni, na szczęście była dość duża. Usiedli na ławkach przy metalowych szafkach. David usiadł na podłodze z Milly na rękach. Ostatni faktycznie szedł Leo. Maddie spojrzała na niego ostro. Nigdy nikogo nie zabiła, nigdy nie była ranna od postrzału. Była nabuzowana, nie załamana. Załamie się później, jeśli będzie ku temu okazja. Gdyby nie determinacja i złość którą czuła pewnie już by zemdlała. Jako przedostatnia weszła do środka. Jeszcze raz spojrzała na Leo.
- Właź do środka - to nie była Maddie którą znał, nie była łagodna, spokojna i cierpliwa. Bo nie siedziała w bazie wojskowej tylko była na froncie. Nie mogła być delikatna jak na co dzień. Była wkurwiona. Zabili pacjenta, poranili Davida, jej siostra byłą w ciężkim stanie, kto wie ile jeszcze osób ucierpiało. Ile osób było rannych. Po prostu nie potrafiła być teraz sobą. Kiedy Leo wszedł do środka zamknęła za nim drzwi na klucz. Ruszyła do szafek ustawionych z boku. W jednej z nich była apteczka. Rzuciła ją zdrową ręką na blat. Otwarła pomagając sobie zębami. Wydawało jej się, że stoi obok niej Leo i coś mówi, ale na chwilę zupełnie się odcięła. Wyciągnęła z apteczki bandaż elastyczny i zaczęła owijać sobie ranę ściskając ją i znów pomagając sobie zębami.
Re: [Szpita New Tropeolum] Musisz wrócić!
Leo był w zasadzie dumny z Madison, nie dała się złamać tej sytuacji, rozkazywała ludziom prowadząc ich, broniła kolumny. Była teraz bardziej żołnierzem niż lekarzem. Kiedy wbiła kredkę, puścił przeciwnika i zebrał broń. Szedł na końcu kolumny, idąc tyłem więc mało wygodnie i obserwował korytarz z bronią przy policzku. Nie był to czas na tłumaczenie i rozmowę, to był czas na walkę. Pomysł Madi chodź genialny, byli w końcu zamknięci od środka miał jeden duży minus, stąd nie było wyjścia. Byli więc w swoistym potrzasku, mogli albo tu zostać i czekać, albo przemieścić się ale nie znał szpitala.
- Madi - powtórzył Leo i oparł jej rękę na zdrowym ramieniu. Chciał zwrócić jej uwagę - pomogę.
Nie znał się super na opatrywaniu, nie był para medykiem, ale podstawy ratownictwa przechodzili wszyscy.
- Wytrzymasz? - zapytał ją szczerze pewnym głosem. W ich głośniczkach odezwał się głos wolfa.
Wataha do Leo .
- Odbiór - odezwał się Leo, głos w słuchawce nie był idealny ale dość wyraźny.
Uwięźliśmy pod ostrzałem, cały korytarz wschodni jest obsadzony. Policja poszła do bloku chirurgicznego. Poszukamy innej drogi, jak u was? - w tle słychać było kolejne wystrzały.
- Jesteśmy.. w szatni, brak wyjścia - powiedział Leo rozglądając się - mamy rannych i grupę dzieci.
Powinniście się przemieścić, mają ciężką broń. Ale możemy ich zająć, jak wy będziecie szli.
- Co kurwa ciężką broń? - Leo aż uniósł brew.
To było zaplanowane chyba... skupmy się nad aktualną sytuacją. Jeszcze chwilę możemy tu być.
- Kojarzysz lepsze miejsce, nie daleko stąd? - Leo spojrzał na Madi - Musi mieć jedno wejścia i chociaż jedno wyjście, może być więcej.
- Sala do ćwiczeń - odezwała się nagle Noami - nie jest daleko, ma przejścia do tych mniejszych salek i okna. Ale drzwi nie zamyka się od środka.
Neurochirurg najwyraźniej otrząsła się z szoku. Podeszła do Madison.
- Ja to obejrzę może da się wyjąć.. bezpiecznie - podkreśliła. Nie każdą kulę miało sens wyciągać, zależało to od tego gdzie dostała. Spojrzała do apteczki przeglądając co jest na wyposażeniu. Leo nie chcąc robić sztucznego tłumu usadowił się z bronią na przeciw wejścia.
- Został wam opatrunek? - odezwał się David zajął się Milly, układając ją w miarę bezpiecznie na podłodze. Jego fartuch został wykorzystany. Molly próbowała uspokoić dzieci. Z nimi był największy problem, były jak małe kaczuszki szukające bezpiecznego miejsca. Leo siedząc pod ścianą oceniał szanse. Musieli poczekać, aż ranni zostaną zabezpieczeni. Mieli dwóch strzelających i całą ekipę przerażonych dzieci. Tu mogli czekać na posiłki. Tam będę musieli obstawić wyjścia. Sytuacja była nie jasna. Zdjął teraz całkiem usztywniacz bo tylko mu przeszkadzał. Odczepił wszystko co się znajdowało w jego wnętrzu.
Rico masz kabum?
No jasne, co trzeba rozpierdolić? - głos nawet z dźwięku brzmiał na szalony.
Jeszcze nic... ok Leo możemy im wrzucić tam szczura i spróbować się do was przebić. Ale wtedy czekajcie.
Z watahą mieli większą szanse. Mieli też sprzęt i do obrony i leczenia.
- Działajcie, zaczekamy- zdecydował się Leo. Nie mógł myśleć zbyt długo siedzieć i myśleć. Wszystko mogło pójść nie tak, ale teraz w dwójkę nie obronią cywili. Mógł myśleć że jest zarąbisty, ale jeśli wrogów kupa... zresztą nie sądził tak o sobie, do tego teraz był powolny, co nie poprawiało statystyk bojowych.
Dobra, Madi - odezwał się nagle Wolf- Jeśli kojarzysz bezpieczne mniej więcej miejsce w którym się wszyscy zmieścimy przypomnij sobie gdzie jest. Przyda się, też mamy rannego. Więc będziemy potrzebować odpoczynku
- Madi - powtórzył Leo i oparł jej rękę na zdrowym ramieniu. Chciał zwrócić jej uwagę - pomogę.
Nie znał się super na opatrywaniu, nie był para medykiem, ale podstawy ratownictwa przechodzili wszyscy.
- Wytrzymasz? - zapytał ją szczerze pewnym głosem. W ich głośniczkach odezwał się głos wolfa.
Wataha do Leo .
- Odbiór - odezwał się Leo, głos w słuchawce nie był idealny ale dość wyraźny.
Uwięźliśmy pod ostrzałem, cały korytarz wschodni jest obsadzony. Policja poszła do bloku chirurgicznego. Poszukamy innej drogi, jak u was? - w tle słychać było kolejne wystrzały.
- Jesteśmy.. w szatni, brak wyjścia - powiedział Leo rozglądając się - mamy rannych i grupę dzieci.
Powinniście się przemieścić, mają ciężką broń. Ale możemy ich zająć, jak wy będziecie szli.
- Co kurwa ciężką broń? - Leo aż uniósł brew.
To było zaplanowane chyba... skupmy się nad aktualną sytuacją. Jeszcze chwilę możemy tu być.
- Kojarzysz lepsze miejsce, nie daleko stąd? - Leo spojrzał na Madi - Musi mieć jedno wejścia i chociaż jedno wyjście, może być więcej.
- Sala do ćwiczeń - odezwała się nagle Noami - nie jest daleko, ma przejścia do tych mniejszych salek i okna. Ale drzwi nie zamyka się od środka.
Neurochirurg najwyraźniej otrząsła się z szoku. Podeszła do Madison.
- Ja to obejrzę może da się wyjąć.. bezpiecznie - podkreśliła. Nie każdą kulę miało sens wyciągać, zależało to od tego gdzie dostała. Spojrzała do apteczki przeglądając co jest na wyposażeniu. Leo nie chcąc robić sztucznego tłumu usadowił się z bronią na przeciw wejścia.
- Został wam opatrunek? - odezwał się David zajął się Milly, układając ją w miarę bezpiecznie na podłodze. Jego fartuch został wykorzystany. Molly próbowała uspokoić dzieci. Z nimi był największy problem, były jak małe kaczuszki szukające bezpiecznego miejsca. Leo siedząc pod ścianą oceniał szanse. Musieli poczekać, aż ranni zostaną zabezpieczeni. Mieli dwóch strzelających i całą ekipę przerażonych dzieci. Tu mogli czekać na posiłki. Tam będę musieli obstawić wyjścia. Sytuacja była nie jasna. Zdjął teraz całkiem usztywniacz bo tylko mu przeszkadzał. Odczepił wszystko co się znajdowało w jego wnętrzu.
Rico masz kabum?
No jasne, co trzeba rozpierdolić? - głos nawet z dźwięku brzmiał na szalony.
Jeszcze nic... ok Leo możemy im wrzucić tam szczura i spróbować się do was przebić. Ale wtedy czekajcie.
Z watahą mieli większą szanse. Mieli też sprzęt i do obrony i leczenia.
- Działajcie, zaczekamy- zdecydował się Leo. Nie mógł myśleć zbyt długo siedzieć i myśleć. Wszystko mogło pójść nie tak, ale teraz w dwójkę nie obronią cywili. Mógł myśleć że jest zarąbisty, ale jeśli wrogów kupa... zresztą nie sądził tak o sobie, do tego teraz był powolny, co nie poprawiało statystyk bojowych.
Dobra, Madi - odezwał się nagle Wolf- Jeśli kojarzysz bezpieczne mniej więcej miejsce w którym się wszyscy zmieścimy przypomnij sobie gdzie jest. Przyda się, też mamy rannego. Więc będziemy potrzebować odpoczynku